Slider

Półwysep Lustica – „Hilton” na miarę naszych marzeń.

Strzegący wejścia do Boki Kotorskiej Półwysep Lustica rzadko znajduje się w programie wycieczek. Trochę odludny, porośnięty typowo śródziemnomorską roślinnością, choć pozbawiony głośnych atrakcji turystycznych może zauroczyć malowniczym skalistym wybrzeżem, zatoczkami skrywającymi kameralne plaże i lazurowe jaskinie, rybackimi osadami. Jadąc z Riwiery Budwańskiej do Kotoru, jeszcze przed Tivat skręcamy w lewo. U nasady półwyspu mijamy nieczynne solniska, które obecnie stały się ostoją dzikiego ptactwa. Krętą żwirową drogą, pomiędzy kolczastymi zaroślami pniemy się w górę. Mijamy pojedyncze kamienne domy, niewielkie osady i gaje oliwne.

W pewnym momencie krajobraz staje się bardziej ponury. Naszym oczom ukazują się zbocza pokryte wypaloną roślinnością. To ślady ogromnego pożaru, jaki strawił Lustice w lipcu 2017r. Pożar miał być spowodowany przez niedopałek wyrzucony bezmyślnie przez 18-letniego Polaka latem minionego roku. Spopielony krajobraz dramatycznie kontrastuje z błękitem Adriatyku. Nieliczne plamy zieleni świadczą o witalnej sile okolicznej przyrody. 2017 rok doświadczył pożarami Czarnogórę nie tylko tutaj. Głośna stała się też sprawa innego polskiego turysty, który zagubiwszy się w lesie w pobliżu Baru, rozpalił ognisko, by wskazać swoje miejsce pobytu służbom ratowniczym. Doprowadził tym samym do ogromnego pożaru. Ogień strawił ogromne połacie lasu i zagroził domom. Straty oszacowano na 3mln Euro.
Poprzez poczerniałe zarośla zmierzamy do małej miejscowości Veslo. Tutejszy camping miał świetne opinie w necie. Na nasze nieszczęście okazuje się od końca do końca nabity camperami i namiotami. Pozostaje nam szukać dalej. Dowiadujemy się, że w Zajnić, w pobliżu Zajnić Beach też znajduje się camping.
Jedziemy na zachód i trafiamy nad malowniczą zatokę, w której ulokowało się kilka plażowych restauracji, plaża i promenada. Ale ani widu campingu. Żadnego drogowskazu, reklamy nic. Droga kończy się zastawionym stolikami deptakiem. Po chwili znajdujemy mężczyznę, który okazuje się być właścicielem miejscowego campingu. Ku naszemu zdumieniu najpierw każe nam jechać przez zatłoczoną promenadę, a potem skręcić w gruntówkę prosto w krzaki. Naszym oczom ukazuje się kilka wciśniętych pomiędzy oliwne zarośla namiotów i przyczep campingowych. Wiele z nich obrosło zadziwiającymi konstrukcjami z dykty i foli tworzących werandy i dodatkowe pokoje tych „domostw”. Większość z nich wygląda jakby postawiono tu je jeszcze za czasów Jugosławii. Całość przywodzi na myśl przedmieścia Adis Abeby, albo brazylijskie favele. Przed jednym z obozowisk stoi furgonetka klubu płetwonurków z Niksica. Trochę dalej wala się zapas butli gazowych i wielki kompresor. Obok namiotu stanowiącego „biuro” tego przybytku w kojcu ujada groźny owczarek. Właścicielka taksuje nas chciwym okiem mówiąc o opłatach. Zszokowani ceną przez chwile łudzimy się, że zaprowadzi nas w bardziej cywilizowaną część campingu z normalnym zapleczem sanitarnym, gospodarczym i infrastrukturą. Nasze złudzenia rozwiewa widok węzła sanitarnego – zbitych z blachy falistej trzech wiatek tworzących wc i natrysk. Zestaw kanistrów z wodą przed wc i dwa wiszące pod gołym niebem zlewy dopełniają wystroju. Całość oplakatowana napisami o zakazie prania i reklamami apartamentów klasy VIP o ironio. Zrezygnowani „wystrojem” „Hiltona”, jak potem ochrzcimy go sarkastycznie, wyszukujemy najmniej zaśmiecony kąt w krzakach na rozstawienie namiotu. Wojo ratuje nasze morale, przygotowując na kolację pyszne tortille. Rodzina obok ogląda na laptopie jakieś jugosłowiańskie łubudu. Bezsenna noc upłynie nam przy dźwiękach czarnogórskiego dubingu i jugodisco dobiegającego z krzaków obok. Rankiem zwijamy się z silnym postanowieniem, nieprzyjeżdżania tu nigdy więcej. Nie nienawidzimy nikogo wystarczająco mocno, by polecić mu „Hiltona” ale jeśli wy macie kogoś takiego to nie krępujcie się – Camping przy Zajnić Beach.

Złe wrażenia zaciera nadchodzący dzień. W odległej o 500m miejscowości Mirista znajdujemy przystań, z której można popłynąć na morską wycieczkę. Stąd jest najbliżej jest do twierdzy na wyspie Mamula. Zbudowana w XIX wieku przez austriackiego generała, miała strzec wstępu do Zatoki Kotorskiej. W czasie II wojny światowej pełniła rolę włoskiego obozu koncentracyjnego. Obecnie dawne miejsce kaźni zostało wydzierżawione komercyjnej firmie, która zamierzała uczynić z wyspy luksusowy hotel. Jak na razie nic nie wskazuje na realizację tych planów. Poza Mamula Island warto zobaczyć położoną na południe od Miristy – Blu Cew (Plava Spilja), wyrzeźbioną przez fale i dostępną tylko od strony morza grotę o charakterystycznej błękitnej barwie wody i ciekawych naciekach na sklepieniu. W przybrzeżnej kawiarni usiłujemy się schłodzić oczekując na umówionego wczoraj skipera, który ma zabrać nas swoją motorówką do groty. Skiper miał na tyle burzliwą noc, że zapomniał o nas. Na szczęście po chwili podpływa wycieczkowa łajbka z daszkiem i zabiera nas i paru turystów w podróż. Z głośnika lecą szlagiery włoskiego lata, bosman o niezapomnianym stylu sycylijskiego podrywacza w różowym polo proponuje schłodzone piwo,wiatr rozwiewa włosy. Wspomnienie koszmarnej nocy w „Hiltonie” ulatuje z morską bryzą. Opływamy maleńką wysepkę Otoka Gospa z cerkwią otoczoną kamiennym murem oraz wyspę Lastavica z wspomnianą już twierdzą Mamula. Na południowym krańcu zatoczki wysunięty przylądek Arza zachwyca pozostałościami rzymskiej twierdzy. Po drodze mijamy zatoczkę Zlatna luka i namalowaną na skałach cerkiew. Im bliżej groty tym przybywa wszelkiej maści pływadełek obwieszonych gronami turystów. W grocie chwila przerwy dla spragnionych kąpieli. Zakrawa na cud, że liczne łodzie i motorówki nie rozjadą pozujących do selfie kąpiących. Wracamy zrelaksowani. Resztę dnia spędzimy przeczekując upał w wodzie przy plaży Mirista, by wieczorem wyruszyć nad Bokę Kotorską. Tu bez problemu znajdujemy camping z pensjonatem i restauracją. Zaletą campingu Lovcen- jest jego lokalizacja – świetne miejsce wypadowe do zwiedzania Boki i jej wspaniałości. Dość zatłoczony, ale z bonusem w postaci rozpostartych nad namiotem winorośli, dających cień i soczyste owoce. I tu spotykamy przyczepy campingowe, które stoją tu nie pierwszy sezon i stanowią coś w rodzaju stałych daczy dla ich właścicieli. Duży węzeł sanitarny z natryskami prezentuje raczej orientalne podejście do higieny,ale po „Hiltonie” nasze wymagania spadły. Następnym razem wzorem starszej pani z domku obok wezmę ze sobą własną deskę sedesową, by co rano dumnie z nią kroczyć przez camping.

z urodzenia gdańszczanka, z zawodu architekt, z miłości żona i mama, z pasji szwenda się, podgląda i podsłuchuje a potem to opisuje, po cichu marzy o podróży HEN
Posts created 33

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

Begin typing your search term above and press enter to search. Press ESC to cancel.

Back To Top
Podziel się