„Dziwna rzecz z tymi rzekami i drogami – rozmyślal Ryjek. – Widzi się je, jak pędzą w nieznane, i nagle nabiera strasznej ochoty, żeby samemu też się znaleźć gdzie indziej, żeby pobiec za nimi i zobaczyć, gdzie się kończą…”
Z takiej właśnie ciekawości biorą się nasze podróże, te całkiem spore, i te nieduże, wręcz maleńkie.
Mamy to szczęście, że mieszkamy w Trójmieście, gdzie morskie wiatry nawet w zgrzebnych czasach komuny przywiewały opowieści o innych miejscach i ludziach. Niespokojny duch podszeptywał nam, że nawet za rogiem ulicy, parę kilometrów od drzwi własnego domu można znaleźć temat na wędrówkę. Kilkanaście lat temu połączyło nas to zamiłowanie do szwendania po drogach i bezdrożach. Początkowy brak samochodu, nie był tu przeszkodą. Rower, kajak, żaglówka czy własne nogi okazywały się świetnym środkiem transportu.
Pojawienie się dzieci niewiele tu zmieniło. Wózek na solidnych oponach, nosidło czy rowerowy fotelik zadawały kłam stwierdzeniom- „nie nie ruszam się z domu, może później, może jak dzieci urosną …” Naszą fascynacją, jest zarówno morze nad którym oboje się wychowaliśmy, najbliższy region jak i położone o dzień drogi góry czy „sąsiadująca” z Polską przez Bałtyk, Skandynawia. Bywa,że wymyślona adhoc jednodniowa rowerowa wycieczka na pobliskie Żuławy przyniesie tyle samo zaskakujących wrażeń co planowana wyprawa w Karkonosze czy rejs na Bornholm. Zamiłowanie do fotografii pozwala nam uwieczniać te ulotne chwile zachwytu nad pięknem tego świata. Dziś nasi synowie powoli nas przerastają i lada chwila rozpoczną wędrówki na własny rachunek. Póki co robimy to razem, a ja rodzinny kronikarz staram się to uwiecznić i opisać. A teraz zachęcona słowami życzliwych osób, przedstawić komuś więcej niż znajomym.