Parostatkiem w piękny rejs – śpiewał w czasach mojego bardzo wczesnego dzieciństwa Krzysztof Krawczyk, rozpalając moje marzenia o podróżach. Wtedy nie miałam pojęcia, że wprawdzie nie parostatkiem, ale przyjdzie mi „statkiem po trawie” podróżować.
Jeśli już nasycicie się równinną urodą Żuław oglądanych z pozycji rowerzysty, ten region ma dla was jeszcze jedną niespodziankę. Chodzi o Kanał Ostródzko-Elbląski. W drugiej połowie XIX wieku wraz rozwojem technologicznym rozpoczęto na tych terenach budowę kanałów wodnych, jako niezawodnych dróg transportu. Na podmokłych terenach pozalewowych, było to pewniejsze rozwiązanie niż budowa utwardzonych traktów. Nie znaczy to jednak, że łatwiejsze. Postanowiono połączyć min. Jezioro Drwęckie nad którym leży Ostróda z Jeziorem Druzno i dalej z Elblągiem i Zalewem Wiślanym. Pomysł przedni, gdyby nie jeden mały problem. Jezioro Drwęckie leży na poziomie 94,9m n.p.m. a Jezioro Drużno na poziomie 52 metrów. Trzeba było sobie poradzić z problemem budując system śluz, pochylni a nawet obniżając poziom niektórych zbiorników wodnych.
Ten XIX wieczny cud techniki oprócz kanału o zmiennej szerokości tworzy pięć pochylni: Całuny, Jelenie, Oleśnica, Kąty i Buczyniec służących pokonaniu niemal 100-metrowej różnicy poziomów wód między mazurskim Jeziorem Pniewo, a żuławskim – Druzno oraz cztery śluzy: „Ostróda”, „Ruś”, „Zielona” i „Miłomłyn”. Łączna długość kanału łącznie z odnogą prowadzącą do Iławy to ponad 150m. Suma różnic poziomów, które pokonują statki 103 metry. Jego budowę rozpoczęto w 1844r. Zakończono w 1876r. W 1902 roku powstało Towarzystwo Żeglugi Wodnej zajmujące się systematyczną eksploatacją kanału dla celów gospodarczych i turystycznych.
Po wojnie kanał stopniowo tracił swoje znaczenie gospodarcze. W latach 2011-2015 przeszedł gruntowną rewitalizację i stał się ponownie malowniczą atrakcją turystyczną, zaliczaną do grona cudów Polski. Nie jest to miano dane na wyrost. Przeprawa statków po suchym lądzie na trasie kanału dostarcza niezapomnianych wrażeń zarówno ze względów techniczno-architektonicznych jak i przyrodniczych.
My na tę niezwykłą podróż wybieramy słoneczną wrześniową niedzielę. Zamierzamy pokonać najbardziej malowniczą cześć trasy Elbląg- Buczyniec. Bilety kupujemy przez stronę jednego z licznych armatorów http://www.zegluga.com.pl/ Radzę planować taką wycieczkę odpowiednio wcześniej, ponieważ w sezonie zwłaszcza weekendowe terminy są dość oblegane. Żegluga jest możliwa w sezonie wiosenno-letnim kwiecień-wrzesień. Nasza trasa trwać będzie 5 godzin i armator zapewnia powrotny transport autokarowy z Buczyńca do Elbląga. Wzdłuż kanału poprowadzono na niektórych odcinkach trasę rowerową, więc jeśli ktoś woli podziwiać go z dwóch kółek, ma taką możliwość. Odnajdujemy nasz statek i już po 9 tej rzucamy cumy i opuszczamy Elbląg.
Po ok. pół godzinie miarowego turkotu silnika, wpływamy na rozległe wody Jeziora Druzno. Morze falujących szuwarów i ptasi gwar. Basowe buczenie bąków, dźwięczne krzyki żurawi i czapli, nosowe nawoływanie kaczek. Trwa wczesnojesienna gorączka przed pierwszymi odlotami. Jezioro Druzno to raj dla ornitologów i ostoja wielu gatunków ptaków. Łabędzie i czaple leniwie ustępują miejsca naszemu „Marabutowi”. Gdzie nie gdzie na falach kołyszą się łódki wędkarzy. Z rzadka mija nas żaglówka ze złożonym masztem zmierzająca w stronę Zalewu Wiślanego lub poprzez Szkarpawę do Wisły l i dalej na Zatokę. W pewnym chwili mijamy dwóch kajakarzy i …psa.
Po pewnym czasie rozległe wody jeziora kończą się i wpływamy w okolony wiklinowa faszyną kanał. Przepływamy pod kamiennymi mostami. Po pewnym czasie dokładnie przed dziobem statku pojawia się pierwsze wzniesienie. To pochylnia Całuny. Nasz statek ostrożnie wpływa na wózek z metalowej kratownicy. Rozlega się metaliczny głos gongu. Obsługa pochylni daje znak, że można nas windować w górę. Zaczynają się obracać wielkie metalowe koło wodno maszynerii napędowej. Stalowa lina napręża się a „Marabut” ociekając wodą i glonami wyłania się na powierzchnię. Kanał ustępuje murawie. Rozpoczyna się mozolna wędrówka pod górę. Obrazek jak z filmu „Fitzcaraldo” Wernera Hercoga, gdy ekscentryczny wielbiciel opery postanowił przeciągnąć parostatek przez szczyt góry w amazońskiej dżungli. Nasz statek wraz z wózkiem, na którym teraz spoczywa jego kadłub statecznie wciągany jest po szynach na górę. Czujemy się „abstrakcyjnie” siedząc na pokładzie statku, który unosi się ponad zielenią okolicznych pól.
Za wzniesieniem czeka nas dalszy ciąg kanału. „Marabut” łagodnie wypływa z objęć wózka i dalej płynie już o własnych siłach. Będąc świadomi co nas czeka dalej, już z niecierpliwością wypatrujemy kolejnych pochylni. Podróż między nimi tez się nie dłuży. Kanał czasem meandruje, na jednym zakręcie widzimy nawet obrotnice dla mniej sterownych jednostek. Czasem przepływamy pod mostami, mijamy żuławskie olenderskie zagrody, jachty, stateczki innych armatorów, rowerzystów podróżujących wzdłuż kanału. Nim się obejrzymy mija już parę godzin naszego rejsu i stoimy u stóp pochylni Buczyniec. Tu mały korek.Czekając na swoją kolej, możemy podziwiać jak inne stateczki wędrują w górę i w dół pochylni. Nadchodzi nasza kolej, wielka wskazówka na kole „wyciągarki przechyla się na prawo. Wspinamy się na szczyt. Przed nami zabudowania towarzyszące pochylni i przystań. Po prawej stronie mijamy obelisk upamiętniający budowniczego kanału Geeorga Jacoba Steenkę. Ten pochodzący z Królewca niemiecki inżynier poświęcił większość swojego zawodowego życia temu hydrotechnicznemu dziełu. Po nastaniu w 1945 nowych rządów, władzy ludowej nie podobało się, że budowniczym Kanału był „jakiś Niemiec” Postanowiono więc wmówić władzy ludowej, że Steenke był Holendrem, co pozwoliło ocalić jego imię od zapomnienia.
W Buczyńcu następuje koniec naszego rejsu na dzisiaj, co nie znaczy,że nie da się płynąc dalej. Jeśli ktoś ma ochotę może popłynąć dalej w kierunku Ostródy doświadczając wszelkich uroków pokonywania kolejnych śluz na trasie. Więcej informacji na temat uroków Kanału i szczegółów technicznych można znaleźć min. tu : https://kanal-elblaski.pl/ My wracamy już w stronę Elbląga.