W swoich podróżach jesteśmy konsekwentni. Trzymamy się optymistycznego założenia, że nie ma jak „depresja”. Myślę nawet, że moglibyśmy starać się o dofinansowanie naszych podróży przez jakieś towarzystwo psychologiczno-psychiatryczne w ramach programu „pokochaj depresję- depresja jest piękna”. Depresja oczywiście w znaczeniu geograficznym, a nie stanu ducha. Tym razem padło na Mierzeje Wiślaną i okolice a konkretnie na Zalew Wiślany. Skoro to już wewnętrzne ale jednak wody MORSKIE, to rower nawet wodny nam by nie wystarczył. Toteż nasza czwórka ruszyła na koooniec świata tj. do Nowej Pasłęki, by przesiąść się na inny środek lokomocji.
Tu mała dygresja. Ostatni raz odwiedziliśmy ten region jakieś 14 lat temu. Przemierzając rowerami trasę z Elbląga do Braniewa i z powrotem, ze smutkiem patrzyliśmy na ten piękny region zapomniany wówczas przez Boga i ludzi. Zapyziałe miasteczka, porzucone PGR-y, walące się gospodarstwa. Gdy w pochmurny dzień 2003r. wałem przeciwpowodziowym wzdłuż rzeki Pasłęki dojechaliśmy do wsi, naszym oczom ukazał się przejmujący obrazek: na polu truskawek na tle zaniedbanego obejścia młoda dziewczyna na wózku inwalidzkim plewiła chwasty. Umorusane dzieci z ekscytacją wyczekiwały najeżdżającego PKEsu. W końcu przyjeżdżał tylko dwa razy dziennie. Pamiętam jak zawstydziłam się, że w duchu wyrzekam na bolące od jazdy nogi, na ograniczenia ekonomiczne tej wyprawy, na pogodę. Obrazek tego miejsca został we mnie na zawsze. Dziś nie tylko słonce uczyniło Nową Pasłękę ładniejszą i weselszą. Na każdym kroku widać wpływ tej „ch…lernej unii”, której pieniądze pomogły wybudować marinę w tej i innych miejscowościach nad Zalewem, odnowić pensjonaty, restauracyjki, ratusze, drogi, porty, skwery, ryneczki Fromborka, Tolkmicka. Tchnąć w ten region energię i wolę działania.
W każdym razie własnej z takiej nowo zmodernizowanej mariny dodayacht.pl braliśmy naszego rumaka . Wielkie uśmiechy dla właścicieli Grażyny i Ryska Dodów. Otrzymaliśmy nie tylko wskazówki na temat specyfiki akwenu, materiały informacyjne i turystyczne, świetnie przygotowany jacht, ale fizyczną pomoc, gdy zdradziecka mielizna u ujścia Pasłeki złapała nas w sidła. W każdym razie wyruszyliśmy na Zalew, który przywitał nas całkiem niezłym rozkołysem. Młodsza cześć załogi dzielnie walczyła z choroba morską i oszołomieniem ogromem ilości wody wokół, my z tremą rodziców i żeglarzy. (Coś jest w tym, że pływając z własnymi dziećmi stresuje się bardziej niż w czasie sztormu z dorosłymi) Na szczęście do Fromborka było blisko.
Frombork to port typowo rybacki, z niewielką ilością miejsc dla żaglówek i oblegany przez biała flotę. Po dłuższym kręceniu się po porciku, przytuliliśmy się do rybaka- znajomego Dodów. Nie ma tu typowej mariny, ale są w obrębie portu tojtojki i kran z wodą, a 20 m dalej miejski czysty i bezpłatny szalet.Ale oczywiście nie z tych przybytków znany jest Frombork. Miasto. w którym żył, pracował i dożył kresu swoich dni wielki astronom Mikołaj Kopernik może oczarować i dorosłych i dzieci. My swoje kroki kierujemy na wzgórze katedralne gdzie mieści się Muzeum Mikolaja Kopernika. Zespół gotyckich budowli wyniesionych ponad panoramę miasta robi wrażenie. Cześć muzealna mieści zarówno pamiątki bezpośrednio związane z Kopernikiem i jego życiem i dorobkiem naukowym jak i np. zaskakującą kolekcję meteorytów. W pięknej katedrze warto się pojawić nie tylko ze względu na zabytki sztuki sakralnej. Codziennie odbywają się tu koncerty organowe, prezentujące możliwości tego instrumentu. Nawet na osobach ceniących bardziej nowoczesne dźwięki „Marsz Imperium ” ze Star Wars wykonany na prawie 500- letnim instrumencie robi wrażenie. Najmłodsi powinni odwiedzić planetarium, gdzie odbywają się cykliczne pokazy multimedialne. A na deser wejście na Wieżę Radziejowskiego. W jej wnętrzu zawieszono Wahadło Foucaulta a z dachu budynku rozpościera się malowniczy widok na Frombork i Zalew. Dla żadnych, bardziej mocnych wrażeń polecam muzeum medycyny w Szpitalu św. Ducha, gdzie można zobaczyć np. średniowieczne narzędzia chirurgiczne. Oglądając je można dojść do wniosku że w dawnych wiekach i operujący i operowany musieli mieć naprawdę mocne nerwy. Po zwiedzeniu miasteczka, wzgórza katedralnego i planetarium, po bezskutecznej próbie ochłodzenia hurtową ilością lodów następnego dnia wyruszyliśmy do Tolkmicka.
Tolkmicko ma wszelkie uroki miniaturowego miasteczka, w którym na każdym kroku coś się remontuje. Wizerunek psują upadłe zakłady przetwórstwa straszące ruiną przy marinie. Marina z y-bomami, ze świetnie wyposażonym węzłem sanitarnym (prysznice na żetony, pralka, suszarka, suszarki do włosów – standard jak w Karlskronie) Obsługa może z małym doświadczeniem bosmańskim, choć pełna zapału. Do czego się przyczepię, to może do dość rześkiej wody pod prysznicem. Na wschód od portu pole namiotowe klubu motocyklowego. Właśnie odbywał się zlot motocyklowy, wiec rockowej muzy wieczorem było pod dostatkiem, wyjątkowo w tym roku nikt z motocyklistów się nie utopił. Także po prawej spora restauracja z widokiem na cudną szeroką plażę. Woda w Zalewie o temperaturach tropikalnych- ok. 22-27 stopni. Spacerując po Tolkmicku warto zajść na nieczynną, ale urokliwą stację kolejową. Na północny-wschód od miasteczka znajdują się pozostałości staropruskiego grodu „Wałów Tolkmita”. W tę stronę też prowadzi szlak turystyczny do Świętego Kamienia- ogromnego głazu narzutowego spoczywającego nieopodal brzegu w wodach Zalewu. Zalew Wiślany zdumiewa swoimi ciepłymi i niesamowicie płytkimi wodami. Wybierając się tu pod żaglami warto mieć ze sobą aktualne mapy i locje, a dodatkowo zasięgnąć języka u miejscowych żeglarzy czy rybaków. Nie było dnia, byśmy nie spotkali kogoś walczącego z mieliznami. W każdym razie warto zachować czujność. Bez solidnego pogłębienia torów wodnych i wejść do portów, nie ma co marzyć o popularyzacji żeglarstwa na tym akwenie. Póki co bez sprawnie podnoszonego miecza na Zalewie nie da rady.
Następnego dnia zrobiliśmy, tym razem pieszą, wycieczkę do Kadyn fragmentem greenvelo. Miłośnikom kąpieli w Kadynach uświadamiam, że po śladach kopyt i pączkach na brzegu można wnioskować, że konie też uwielbiają się tu kąpać.A koni ci tu dostatek. Przez wiele lat Kadyny stanowiły wielką posiadłość ziemską należącą najpierw do Jan Bażyńskiego a potem do rodów niemieckich. W XIX w. właścicielem majątku stał się sam Cesarz Wilhelm II. Za jego czasów nastąpił rozkwit majątku, powstały zabudowania pałacowe, stajnie oraz manufaktura ceramiki- cenionej w całym świecie majoliki. Za czasów „komuny” w znacjonalizowanym majątku mieściła się stadnina koni. Obecnie jest tu hotel spa i warsztat ceramiczny. Końskie tradycje są tu wciąż żywe, a senna miejscowość nosi ślady cesarskiej świetności.
W sobotę pożegnaliśmy zaciszne Tolkmicko i halsując pod wiatr dotarliśmy do Krynicy Morskiej. Krynica ma wszelkie zalety i wady modnego kurortu. Wśród zalet rozległe piaszczyste plaże, sporą marinę ze świetną obsługą i zapleczem. Prysznice czynne 8-19 w cenie cumowania, wc otwarte cała dobę za free. Wśród wad: tłok, hałas, wielkie wesołe miasteczko przy marinie, kramy z wszelkim pamiątkowym badziewiem i tandetą. Ot kolejna Łeba czy Jastarnia. Jeśli się chce na chwile uciec od zgiełku można się wybrać na spacer na wydmę Wielbłądzi Grzbiet – najwyższe wzniesienie Mierzei lub do latarni morskiej, by podziwiać Krynicę i okolice z lotu ptaka. Stad tez można udać się na wycieczkę po Zalewie, biała flota kursuje tu regularnie. Z ciekawostek, znajduje się tu ulica Teleexpressu.
My bez wielkiego żalu żegnaliśmy Krynicę następnego ranka. Nad nami niebo nieskażone wiatrem, pod nami woda nieskażona falą. Po 3 h. walki o każdy metr bliżej Pasłęki daliśmy za wygraną i odpaliliśmy nasz kapryśny silnik. Tak to już bywa z tymi rejsami, jak z seksem po 60- tce, że najpierw dla efektu buja a na koniec flauta. Jeszcze tylko brawurowa szarża naszego kapitana przez mieliznę u ujścia rzeki i byliśmy u celu i kresu tej czterodniowej przygody. Spaleni słońcem, syci wrażeń i wspomnień. Dzieci nie tylko nas nie znienawidziły, ale wyraziły zachwyt i chęć dalszych podróży. Wojtek sprawdził się na desancie i przy sterze , Łuki przy pracach bosmańskich i w PR – rozsiewając uśmiechy do innych załóg, Kapitan w dowodzeniu i nawigacji i w walce z techniką motorową, a wasz wierny narrator, sternik, człowiek od sznurków i szmat, kuk i fotograf to wszystko udokumentował.