Wyjeżdżając rankiem z Durmitoru kierujemy się na wschód. W samochodzie unosi się zapach mokrych ubrań i namiotu, który dzielnie dawał odpór wielogodzinnej ulewie. Nie zważamy jednak na wilgoć, aromaty i senność. Widoki za chwile i tak podniosą nam poziom adrenaliny i orzeźwią. Jedziemy wzdłuż rzeki Tary, która bierze swoje początki w górach Komovi w wschodniej Czarnogórze. Przecina kraj w poprzek i na granicy z Bośnią i Hercegowiną łączy się z lazurową Pivą i tworzy wraz z nią Drvinę , nad którą przyszło nam nocować u gościnnych motocyklistów z Gorazde .
Kanion Tary uznawany jest za najgłębszy w Europie i drugi na świecie po wielkim Kanionie w USA. W miękkich skałach, przez minione kilka tysięcy lat na długości prawie 80km, rzeka wyryła kanion, którego ściany miejscami sięgają 1300m. Najbardziej popularnym i malowniczym miejscem jest przeprawa przez Kanion na moście Durdevica zbudowany w latach 30-stych minionego wieku wg projektu Mijata Trojanoviča. Ten prawie stuletni cud techniki inżynierskiej ma 365m długości i wsparty jest na pięciu przęsłach, których słupy mają 170m wysokości. Most i kanion można zwiedzić na wiele sposobów: przechodząc pieszo, przejeżdżając samochodem lub jeśli tęskni się za większą dawką adrenaliny, przejechać ponad nim 350 metrową tyrolką. Dla tych, którzy nie boją się zmoczyć, organizowane są spływy pontonami. My z mrożących krew w żyłach atrakcji wybieramy lody i kawę. Powietrze raz po raz przeszywają: świst ślizgających się po linach tyrolek i okrzyki rozemocjonowanych śmiałków. Po wczorajszej ulewie, wody rzeki straciły swój błękitny odcień i teraz jej brunatno-rudy nurt toczy zwały błota spłukanego z gór minionej nocy.
Po chwili relaksu ruszamy dalej. Jadąc drogą R4 podziwiamy ściany kanionu, którym prowadzi nasza marszruta. W Mjojkovacu odbijamy w prawo, na południe wjeżdżając w kolejny, zapierający dech w piersiach kanion, kanion Moračy. Morača bierze swój początek w górach Rzača, a kończy bieg po 113 km biegu w Jeziorze Szkoderskim. I tu droga prowadzi poprzez liczne tunele, mosty, wśród niemal pionowych ścian. Tu i ówdzie bieg drogi przeplata się z biegiem linii kolejowej, która pojawia się co rusz poniżej lub powyżej na ażurowym moście czy niknie w tunelu. Raz po raz okoliczne góry znikają za kurtyną deszczu. Już wiemy, że pogoda w tym górzystym sercu kraju potrafi być kapryśna. Za kolejnym zakrętem, na tle malowniczych szczytów pojawia się biały mur i biała wieża monastyru. To Monastyr Morača, jedno z ważniejszych miejsc na religijnej mapie grekokatolickich mieszkańców Czarnogóry. Monastyr położony nad brzegiem rwącego potoku, otoczony murem i kręgiem klasztornych zabudowań, skrywa dwie cerkwie: większą – Zaśnięcia Matki Boskiej i mniejszą – św. Mikołaja. Cerkiew Zaśnięcia Matki Boskiej zbudowana w poł. XIII w. wg bizantyjskich wzorców, w swych wnętrzach skrywa wspaniałe XIII i późniejsze freski ilustrujące sceny z Pisma świętego i żywoty świętych. Nie mniej zachwycający jest ikonostas z cennymi ikonami z XVI i XVII.
Piękne freski sprzed 400 lat znajdziemy też w mniejszej świątyni. Ale nawet jeśli jest się odpornym na piękno dawnej sztuki sakralnej, trudno nie ulec urokowi tego miejsca. Wzdłuż pobielonych murów rozkwitają kwiaty i roztaczają zapach ogromne krzewy rozmarynu. Nad kolorowymi ulami i warzywnikiem brzęczą pszczoły, z pergoli kusząco zwisają dojrzałe winogrona i frywolne w kształcie kabaczki czy cukinie. Czy to woda z cudownego źródła, której zaczerpnęliśmy, czy urok tego miejsca, czy może skupiona, szczupła postać mnicha bezszelestnie przemierzająca ogród, sprawiła, że zapominamy o trudach podróży, o pośpiechu. Czas stanął tu w miejscu. My jednak stać nie możemy. Nie skusi nas nawet „krata” piwa ekologicznie chłodząca się w pobliskim potoku. Naszym dzisiejszym celem jest znalezienie noclegu w pobliżu kanionu Mrtwicy.
Jedziemy dalej na południe M2. Wiemy, że gdzieś na wysokości Medurecja musimy zjechać z „głównej” na zachód. Przy drodze mijamy coś co w przewodniku oznaczone, jako camping, okazuje się być pustym kawałkiem łąki przy bardzo ruchliwej drodze. Zasięgnąwszy języka dowiadujemy się, że gdzieś w dole nad rzeką znajduje się camping To również kawał łąki nad rzeką bez żadnych wygód, ale gdzieś w dole bieleją „pasące się” tam kampery.
Zjeżdżamy z głównej, ale niestety „o jeden most za daleko” Znajdujemy się na niewłaściwym, południowym brzegu rzeki Mrtwicy. Błąkając się szutrową krętą drogą natrafiamy na pordzewiałą tabliczkę „ Food, drink, sleeping, camping, free”. Stojące jednak za nią zabudowania, nie wykazują śladów życia. Zarówno chałupa, stodoła, a nawet zaparkowany na podjeździe wrak samochodu nie wskazują, by ktoś z nich korzystał przez ostatnie czterdzieści lat. Na łące za domem też brak, zarówno gości jak i gospodarzy.
Następny camping dla odmiany jest zbyt nowy. Robotnik, wychodzący z niskiego budynku, który zapewne będzie w przyszłości zespołem natrysków i sanitariatów, informuje nas z uśmiechem, że tak kamping jest, tzn. będzie, ale otwarty w przyszłym roku. Niestety, tyle aż czasu nie mamy. Nasz urlop kończy się za 10 dni. W dodatku zaczyna zmierzchać, a my nadaremno szukamy mostu na drugą stronę. Zaczepiamy parę spacerowiczów, widok dość rzadki na tej drodze. Tak jest nocleg – mówi mężczyzna łamanym niemieckim – u mojej siostry dwa gospodarstwa dalej. Wjeżdżamy na podwórko. Trzech mężczyzn w średnim wieku, rosłych brunetów o wyrazistych profilach, jak z filmów Kusturicy pije na ganku kawę. Siwa starsza pani krząta się po obejściu. Widok nierzadki, tu na Bałkanach: mężczyźni medytujący nad kawą nad losami świata i zajęte wieczną krzątaniną kobiety. Jesteśmy już zbyt zmęczeni, by rozstawiać wilgotny wciąż namiot. Zgadzają się udostępnić nam pokój na parterze i łazienkę. Nie chcą słyszeć o zapłacie. Musimy się ostro „targować”, by zgodzili się wziąć choć 10 EUR. Nie chcemy sprawiać kłopotu, więc w sadzie, pod jabłonką szykujemy sobie kolację ze swoich zapasów. „Prijatno – Smacznego” mówi gospodyni kładąc przed nami dorodne paradisy (pomidory), ogórki i paprykę zerwane prosto z warzywnika. A na deser częstuje nas przepyszną, mocną i bardzo słodką kawą i śliwkową rakiją domowej roboty, równie mocną co kawa i równie aromatyczną. W Czarnogórze destylowanie wódki z owoców jest bardzo popularne i w wielu miejscach można nabyć „domacije” trunki ze śliwek, malin, jabłek czy jagód. Mężczyzn interesuje skąd przybywamy, czym się zajmujemy na co dzień w Polsce. Bariera językowa nie jest problemem: niemieckie, angielskie, rosyjskie, jugosłowiańskie słowa wystarczają. A pod wpływem rakii rozmowa nabiera płynności…Rano wyruszamy do kanionu. W plecaku mamy zapas śliwek i fig prosto z drzewa, pachnących świeżością pomidorów i papryk i dobrych wspomnień o mieszkańcach gospodarstwa nad rzeką.