Slider

Odyseja łazienkowa

Odsłona pierwsza.

Za oknem złota polska jesień, a mój organizm nie nawykły do takich luksusów jak ciepło i słońce zastrajkował. Nawet brokat w ustach nie czyni kichania bardziej magicznym, a wkoło jak na planie „Obcego” Ridleya Scotta – glut ściele się gęsto. Na dodatek za ścianą drugi tydzień trwa remont łazienki, a końca nie widać. Nie byłoby problemu, gdyby to nie była moja łazienka. W życiu każdego „remontowanego” przychodzi taki moment, kiedy przegapia się fazę przejścia z remontu czasowego do remontu permanentnego. Kolejny tydzień wracasz z pracy i już nie dziwi cię fakt, że jakiś pan w drelichach i z „francuzem” w ręku otwiera ci drzwi. Wieczorem idąc spać zgrabnie mijasz gruzowisko, karton z brodzikiem, stelażem typu geberit i muszlą sedesową bardzo dizajn. Zastanawiasz jak mogłeś kiedyś kąpać się w czymś większym od kuchennego zlewu, i że przy odpowiedniej dawce dezodorantu można nosić koszulkę trzy dni. Zaczynasz dostrzegać zalety. Znów jak za studenckich czasów wozisz pranie do mamy, i nie trzeba dzieciom grozić wieczorną kąpielą. Patrząc na postęp prac zastanawiasz jak ci Egipcjanie tak się uwinęli z tymi piramidami w „tri miga”. Przychodzą chwilę zwątpienia: no co ci przeszkadzały te kafle bardzo wczesny Gierek, i ten brodzik w stylu ECS ( z naturalną rdzą a nie kortenem) i w końcu kafelki ciemno zgniłozielone pod sam sufit, może tylko trochę kojarzą się z miejskim prosektorium, co przy odpowiedniej ilości wina uznać można za wyrafinowaną dekadencję. Glut i czas płyną nieubłaganie i wszystko wskazuje na to, że wigilię spędzimy razem my i hydraulik. A łazienkę się wynajmie filmowcom jako plan filmowy dzieła o wyzwoleniu Gdańska.

Odsłona druga

Jeśli, ktoś by się łudził, to spieszę sprostować: remont nadal trwa i ma się dobrze. Szczęśliwie przeszliśmy od ery tynku łupanego, do ery gipsu gładzonego. Wisi już kibelek. W moich dzieciach wzbudził poczucie awansu społecznego. ” O podwieszany, taki bogacki ” rzekło starsze. Może jakby wisiał wyżej tak na 1,5 metra to byłoby bogaciej?
W każdym razie powoli zaczynam czuć coś w rodzaju syndromu sztokholmskiego.Nadchodząca powoli, bardzo powoli acz nieubłaganie wizja wolności od ekipy remontowej napawa mnie lękiem. Co poczniem w długie zimowe wieczory tylko we czwórkę. Tak dzwoniąca cisza, bez ryku udarówki za ścianą, bez radia złote przeboje na full, bez gipsowego pyłu. Ehhh. Na szczęście jeszcze jest w kuchnia w zapasie planów inwestycyjnych, a potem trzeba będzie odnowić resztę mieszkania po tych remontach. Jest nadzieja.

Odsłona trzecia.

Obawiam się, że w kolejne urodziny napiszę: trwa remont łazienki (….)
Zaczynam nabierać nieśmiałych podejrzeń, że mój fachowiec, jest zbiegłym tybetańskim mnichem a kafelkowanie i obróbka gipsu są tylko pretekstem do medytacji w duchu zen. Kontemplując harmonijne pionowe i poziome podziały glazury odzyskuje niezmąconą równowagę. Więc nie mam się co pieklić na terminy zakończenia remontu, wszak według zen nie należy przebywać myślą w przeszłości czy w przyszłości. Istnieje tylko „tu i teraz”, „jest tylko ta chwila”, „jest tylko to miejsce”.
Dlatego dla osiągnięcia choćby szczątkowego spokoju ducha, lawirując wśród wiader z zaprawą i płyt rygipsu robię „oooohmmm” a w myślach układam haiku:

O niezmącona bieli glazury
Jak opadły płatek kwiatu wiśni,
który
Umrze, nim nastanie dzień.
(Nim zastygnie cekol)
Czym że jest miesiąc bez sedesu
Wobec oceanu czasu bezkresu.

Brak dostępnego opisu zdjęcia.Epilog.

Tym, których to obchodzi i tym, których to obojętne obwieszczam, że inwestycja przy, której blednie Wielki Mur i piramidy,a realizacja Mostu na Sundzie czy Lotniska Kansai są banalne jak składanie krzesła z Ikei – dobiegła końca.
Ta dam!!!.
Półtora tygodnia temu nasza zacna ekipa zabrała swoje zabawki i zostawiając nam łazienkę jak spod igły, udała się uszczęśliwiać innych upojnymi dźwiękami młota udarowego.

Ostatnie tygodnie Inwestycji były dla mnie trudne. Mój obciążony genetycznie kaszubskim higienizmem i potrzebą ordnungu umysł, źle znosił narastający chaos. Szukałam zapomnienia oglądając programy z gatunku fantasy: „Remont w 48 h”, „Home staging” itp. gdzie naginano czasoprzestrzeń, robiąc w godzinę to, co normalnie zajmuje tydzień. Naprawdę wiedziałam, co czuje pani Mieczysława z pod Łomży i jej dzieci, gdy Kasia Dowbor obwieszczała, że wyremontuje ich dom. Rozumiałam, co czuje p. Miecia i płakałam razem z nią i z kolejnymi bohaterami programu, gdy oglądałam, co jest w stanie zrobić ekipa remontowa z ruiny w zaledwie tydzień. Oczyma wyobraźni widziałam, jak w naszych drzwiach staje p. Dowbor odziana w marwelowską pelerynke bohatera z wielkim polsatowskim logo i gładząc nas po posiwiałych od cekolu głowach mówi: tak wyremontujemy waszą łazienkę. I wtedy pośród łez szczęścia … budziłam się.
A jednak jest. Nowa i błyszcząca, pachnąca fugą i silikonem. Nasza własna.
I stało się jak sądziłam.
Wśród szmaragdowego morza radości rozszerzająca się oleista plama pustki i braku. Wracasz z pracy a tu cicho , żadnej szlifierki, żadnych „złotych przebojów”.
I tylko fakt, że teraz te parę metrów kwadratowych glazury, błyszczy jak feniks powstały z popiołów upodlonego remontem mieszkania daje jakąś nadzieję.
Tu niezabliźniona rana po kaloryferze w pokoju, tu inplant z nowej ościeżnicy, tu świeży plaster z gipsu. „Trzeba to odmalować” myślisz i uczepiasz się tej myśli jak pijany ściany. Chowasz swoje zawodowe aspiracje i zdajesz się na rodzinę w doborze kolorystki odzyskanego z rąk fachowców lokum. Ponieważ, Stwórca ( a może Fatum) obdarzył cię męskimi członkami rodziny, unikasz wielodniowej dywagacji o wyższości fuksjowego nad amarantowym, i po chwili otrzymujesz krótkie acz treściwe odpowiedzi co do kolorów kolejnych pomieszczeń: „żółty”, „szary”, „takisamjakjestteraz”.
I to jest najłatwiejsza część zadania
Uradowana biegniesz do marketu budowlanego i oczami przebiegasz po rozwieszonych na ścianie próbkach i ich nazwach: „słoneczne sari”, „złota świątynia” 'tropikalne słońce”, „radosny banan o poranku”, „dryfująca limonka w zenicie” Kurczątko a gdzie jest żółty, p o p r o s t u ż ó ł t y ???. Z szarym nie lepiej „potęga zmierzchu”, „kopalnia srebra” „skandynawska prostota”. A czemu nie „pekaes z Zawiercia bladym świtem”, „ cera studenta trzy dni po sesji” „ koszulka twojego syna po trzytygodniowym obozie serfingowym w Wycinkach noszona nonstop”.
Rozglądasz się niespokojnie po markecie w poszukiwaniu literaturoznawcy, który by ci przetłumaczył te poetyckie strofy na pospolity język RAL. Żaden nie wygląda na znawcę Safony i Petrarki. Żaden też nie wygląda na geja stylistę, który potrafi wychwycić niewidoczne dla przeciętnego męskiego ludzkiego oka niuanse między lawendowym a fiołkowym. W jednym końcu hali dostrzegasz wreszcie coś co daje nadzieję: kolorowe plakietki z napisami : śnieżka fasadowa nr 1209, fasadowa 2378 itd. Niestety nie walniesz sobie tynkowego baranka w przedpokoju.
Oślepiona „naturalnym” światłem jarzeniowym wybierasz „kopalnię srebra” (chyba szary) i „lemon” i wybiegasz z krzykiem. W domu okazuje się,że o ile lemon jest dość dojrzałą cytryną (statek z cytrusami stał na redzie z miesiąc), to kopalnia bardziej przypomina obłędnie niebieskie śpioszki niemowlęce niźli srebro. Wracasz do budowlanej świątyni udręki. I tu los zsyła ci anioła, który wiedzie cię do regału z puszką na której widnieje napis „LIGHT GREY”
Kwintesencja szarości,szare uniwersum i szary absolut.
W takich chwilach, jak każde dziecko reżimu wspominam z rozrzewnieniem czasy, gdy na półkach były np. dwa odcienie brązopodobne : „jasny orzech” i „ciemny orzech” zwane przez złośliwych „wczesna biegunka” i „rotawirus w pełni”. Boję się myśleć, jak nazwaliby kolory zdobiące wówczas szarobure lamperie szkół i szpitali, obecni poetycko usposobieni spece od marketingu i reklamy. „śledzik po czterech wódkach zwrócony nad ranem po upojnej nocy na Starówce ” ?
W każdym razie powoli kończymy z Marek Mm malowanie.
Aha , sytuacja jest rozwojowa. Przedwczoraj spadłszy mi boleśnie na nogę,drzwiczki od kuchennej szafki, zdeterminowały moje najbliższe plany na przyszłość. Witaj remoncie kuchni. Słodkie pańcie ze Studiów kuchennych bójcie się – przybywam.

z urodzenia gdańszczanka, z zawodu architekt, z miłości żona i mama, z pasji szwenda się, podgląda i podsłuchuje a potem to opisuje, po cichu marzy o podróży HEN
Posts created 33

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

Begin typing your search term above and press enter to search. Press ESC to cancel.

Back To Top
Podziel się