Z cyklu historia prawdziwa. O sile złotówki.
Dzwoni potomek, – mamo zapomniałem kupić do tortilli paprykę i sałatę.
Nie ma problemu – mówisz pochopnie, kątem oka zerkając na mijaną właśnie w drodze z pracy „Biedre”. Mijam sklep to wstąpię i kupię -mówisz jeszcze pochopniej.
Wciskając się do wnętrza czujesz pewien niepokój. „Biedra” nabita jak tokijskie metro. W środku starsze panie z kraciastymi rydwanami emeryta, właśnie robią zakupy pięcioletnie, na wypadek mającego nastąpić po Nowym Roku końca świata, tsunami i wyboru Biedronia na papieża. Odrębną kategorię stanowią mężczyźni wpatrzeni w karteczki zapisane drobnym kobiecym pismem, krążący somnambulicznie między regałami. Przed wigilią niedobra żona wygnała do sklepu i oni wciąż szukają tej ch… ćwikły jak świętego Graala. Jacyś Ukraińcy „iskajut solu, dziewoczka, gdzie my najdziom sol, dziewoczka” Młodzieńcy w wieku imprezowymi ustalają przez massengera, czy zaproszone na domówkę damy piją z zapitką czy bez. Na wszelki wypadek do koszyka półlitrówek dorzucają kolę 0,3. Ogólnie rozwojowo jest.
Manewrem wyćwiczonym z Ikei omijasz dział z lampami, pościelą, snopowiązałkami i bielizną i docierasz do warzywnego. Papryka jest. Teraz sałata. Jest w ladzie chłodniczej. Ostatnia. W tej chwili widzisz chłodny wzrok rewolwerowca wycelowany w tę samą, TWOJĄ sałatę. Enio Morikone gra na fletni pełen napięcia kawałek. Rozżarzone powietrze teksańskiego południa zamiera. Oboje wiecie, że to pojedynek na śmierć i życie. „kamera, akcja” Sprawdzasz koordynaty, korygujesz kurs, i dajesz do tej lodówy, daaajesz, dajeeesz. Czujesz oddech na plecach. Jesteś o ułamek szybsza. Taaaaak jeeeest. Monika przejełaaa piłkę , tj. sałate. Jeeeest punkt dla Machalskich. Luzik.
Teraz kasa, zapłacić i do domu. Przy każdej z kas kolejka, przy której słynny boa dusiciel z Płocka jest małym zaskrońcem. Po godzinie wiesz, jak ma na imię bobas pani za tobą, gdzie spędza Sylwka para przed tobą. Jeszcze trochę zaczniecie się wymieniać numerami telefonów i kont. Przy kasie jakaś Niunia-lalunia utknęła na dobre i zwierza się kasjerce, że nie mogła nigdzie znaleźć Prosecco. Po godzinie, kolejka gotowa jest się zrzucić jej na samolot, by sobie kupiła to Prosecco bezpośrednio u producenta. Potem jeszcze rozmyśla się z połowy zakupów i trzeba anulować część transakcji. W końcu płaci i wychodzi, ku radości zgromadzonych, bo północ nieubłaganie się zbliża.
Nie jest źle – myślę. Przede mną tylko trzy osoby. tj. jedno małżeństwo, starsza pani i jeden pan. Z małżeństwem idzie sprawnie, zakupy weekendowe, ale małżonka typu Hausfuhrerin, dyryguje panem sprawnie tak, że ten pakuje szybciej niż magazynach Amazona. Starsza stylowa pani ma tylko czekoladki (dla wnucząt) i gin (nie wnikam dla kogo?- może dla nieboszczka męża świętej pamięci). Pan przede mną, o twarzy ogorzałej, dzielny filar przemysłu monopolowego i znawca trunków z okazji święta nabywa 1l czystej, jako danie głównej i małpkę cytrynówki na deser. Pójdzie szybko – wciąż fantazjuje o naiwna. Pan już wyciąga banknot, gdy pada sakramentalne A DROBNYCH PAN NIE MA. Oni na tych kursach z obsługi klienta uczą ich trzech zwrotów : „dzień dobry”, „a może coś z promocji” i „a drobnych pan nie ma?” Pan sięga do kieszeni i wyciąga ze trzy kilo jedno, dwugroszówek – chyba mu jeszcze ze ślubu zostały. Pani zaczyna liczyć. Kolejka rozbija obóz, stawia namioty, dmucha materace. Zaraz ktoś otworzy butelkę, Ukraińcy znaleźli sól i zaczną śpiewać czastuszki. Fajnie będzie. Sylwester na koszt Jeronimo Martens. Trzy godziny później kasjerka przeliczyła stos bilonu. Pada głuche – BRAKUJE ZŁOTÓWKI. Kolejka zamiera. Wizja bezdomności zagląda nam w oczy. Gdzieś tam czekają matki, żony, kochanki, spłakane dziatki nie ujrzą już matek, pozostawione samopas jorki zdechną, kwiaty uschną. Wtem olśnienie. Sięgam do portfela. ZŁOTÓWKA. Kładę ją na kasę. Szczęśliwego Nowego Roku – mówię patrząc na Znawcę trunków. Mgła szczęścia zasnuwa mu oczy. Spontanicznie siarczyście całuje mi dłoń szepcąc – Królowo. Kolejka uśmiecha się wzruszona. Dziś wszyscy wrócą do domu. I tego wam życzę w Nowym roku- szczęśliwych zakończeń i powrotów. I pamiętajcie czasem złotówka może wiele.
ps. Tortilla Wojtka była warta tego stania.