O istnieniu czarnych dziur wiedzą już właściwie wszyscy. Większość jest jednak przekonana, że od najbliższej dzieli nas jakieś kilkanaście lub kilkadziesiąt milionów lat świetlnych. Nic bardziej mylnego. Czarne dziury są bliżej niż myślicie. Właściwie w każdym miasteczku czy większej dzielnicy znalazło się by z jedną. O ile jednak te galaktyczne czarne dziury z wielka mocą przyciągają i bezpowrotnie pochłaniają każda cząstkę materii, to w tych lokalnych, dostępnych na wyciągnięcie ręki bezpowrotnie przepadają jednostki czasu. Wystarczy znaleźć się w obrębie jej oddziaływania, by sekundy, minuty czy godziny zniknęły bezpowrotnie. I nawet Einstein do spółki z Hawkingiem nie są w stanie wyjaśnić tego fenomenu. Dla niepoznaki ulokowane są zazwyczaj w schludnych budynkach przy rynku, albo w pobliżu dzielnicowego centrum handlowego, a nad wejściem widnieje napis POCZTA POLSKA. Jak mogę unikam przecięcia mojej orbity z ich polem rażenia. Ale cóż, czasem się nie da. No z nieznanych przyczyn, tego dnia nie da się. Zamówi sobie człowiek buty, buty za małe i musi je odesłać. Jakoś tego dnia paczkomat nie chce współpracować. Od kurierów, zarazy i podatków chroń nas opatrzności. Zeskanować tych butów i przesłać mailem nijak nie idzie. Nie zostaje nic innego, jak wysłać je analogowo. Ponieważ miliony lat świetlnych nie byłam w przybytku poczty, moja czujność jest osłabiona. Beztrosko rzucam: Kochanie, idę na pocztę wysłać paczkę, a potem poćwiczyć. Nie przyjdzie mi do głowy zostawić testament, pożegnać wylewnie z dziećmi, czy choćby wziąć kanapki. Docieram na pocztę, jak mi się zdaje, po popołudniowych godzinach szczytu. Pocztę w dzielnicy mamy imponującą. Budynek duży, ceglany. Wnętrze w stylu barokoko lat 90 tych. Granitowe lady i esy floresy w płytach gipsowo- kartonowych, z epoki początków „M jak miłość” W środku pustawo, po obu stronach lady. Na nielicznych krzesełkach parę staruszek, które nie wierzą w demona bankowości internetowej, czeka z książeczkami abonamentu telewizyjnego zaciśniętymi w dłoniach. Są jak sycylijscy mafiozi. Wierzą tylko w żywą gotówkę, przekazywaną z reki do ręki. Po drugiej stronie też pustawo. Zawsze mnie zdumiewa ta zależność. Im więcej okienek, tym mniej czynnych. A urzędniczka, jak surykatka pojawia się co rusz w innym okienku. Ponieważ mamy XXI w. nie muszę stać w ogonku. Biorę numerek. Z tymi numerkami to jest jakiś fenomen matematyczny. Różnica między numerem właśnie obsługiwanym, a tym który właśnie pobrałeś, nigdy nie jest równa liczbie osób oczekujących w kolejce. Na wyświetlaczu nad okienkiem widnieje 782,a na moim właśnie pobranym 500. Tzn. że do okienka nr D czeka minus 282 osoby. Tak to już jest w czarnych dziurach. W realu naliczam 7 osób z paczkami w dłoniach. Dla zabicia czasu oglądam półki z pocztowym asortymentem. Gazety z krzyżówkami, sensacje z życia braci Mroczek, ze dwie biografie brata prezesa i ze trzy samego prezesa. Parę biografii innych drobniejszych świętych. Obok pamiątki Pierwszej Komunii, katolicki poradnik dla małżeństw i jakiś romans o którym sam Wiśniewski napisał na okładce, że jest polską odpowiedzią na „50 twarzy Greya” a do tego jakaś pulchna zakonnica poleca 101 przepisów na „niebiańskie wypieki”. W sumie na „komunię” do szwagra, taki zestaw, jak znalazł: coś dla małego komunisty, szwagra, Grey z wypiekami dla szwagierki i teściowej. Asortyment taki, że nie wiem czy podchodząc do okienka nie powinnam uklęknąć i się przeżegnać. Ale do okienka daleko jeszcze. Potem dziewczyna w seksownej garsonce, przy której mężczyźni wciągają brzuchy i zaczynają nonszalancko pobrzękiwać kluczykami od beemki. Stukot jej obcasów nie wróży dobrze. Za chwile z dużej torby szoperki „Gócci przez Ó zamknięte” wyciąga naręcza korespondencji służbowej. To pani Sylwana lub Zuza z pobliskiego biurowca, czy kancelarii adwokackiej. W dobie internetu, messengera, skape`a i wideokonferencji patrzymy otępiałym wzrokiem, jak pani w okienku, waży, obkleja znaczkami i pieczętuje każdy z trzystu analogowych listów, by wyprawić je w podróż, jak w czasach pierwszych dyliżansów pocztowych. Swoją drogą to i tak postęp. Nie trzeba łapać gołębi i przywiązywać im tych kopert do nóżek. Czas ucieka. Kap, kap sączy się sekunda po cennej sekundzie, minuta po minucie. Uff. Stukot obcasików od Louboutina oddala się w stronę wyjścia. Jeszcze koleś z plecakiem, bezbarwna pani, pan w trampach i już JA. Staruszki drzemią na krzesełkach, albo odmawiają koronkę. Nie doceniam kolesia z plecakiem. Prosi o 10 kopert z folią bąbelkową. Kolejka wyciąga szyje zaintrygowana. Po czym koleś wyciąga z plecaka 10 par nowego obuwia sportowego. No żesz kurczątko, myślę. Początkujący rekin sprzedaży wysyłkowej, a ten plecak to jego centrum spedycyjne. Ciekawe czy Amazon tez tak zaczynał ? Przy okienku trwa sparowywanie butów wg koloru i rozmiaru, dopasowywanie par do wypełnionych kwitów nadawczych, a tych ostatnich z listą zamówień. Powoli okienko tonie w obuwiu i zaczyna przypominać giełdę odzieżową w Tarchominie. Pan w trampkach nie wytrzymuje. CO PANI SE TU BUTY PRZYMIERZA? Obrywa się boguduchawinnej urzędniczce. JA TU PRACUJE – broni się ona. Potentat handlowy obuwia sportowego na Polskę północną milczy przytomnie, upycha buty w koperty i zaczyna je zaklejać. Kilka zlodowaceń później jest po wszystkim i żegnany „czułymi” spojrzeniami koleś z plecakiem wychodzi. Jeszcze przez 30 minut pan w trampach tłumaczy pani w okienku,że tak nie można, pakować towaru na poczcie, i że ludzie powinni przychodzić z zapakowanymi paczkami, i że on ma zapakowaną, bo jakby wszyscy tak pakowali godzinami na poczcie, toby trwało i trwało. Gniewne posykiwania kolejki, kładą kres jego tyradzie. Teraz MOJA KOLEJ. Gdy wychodzę jest już po oficjalnych godzinach funkcjonowania poczty. W międzyczasie rozpadło się kilka galaktyk i powstało kilka nowych. Uczynny ochroniarz kluczem otwiera drzwi i wypuszcza mnie na zewnątrz. Na dworze już ciemno. Jak dobrze,ze siłownia czynna do 23-ciej, zdążę popakować. Ehh jak ten czas szybko znika w CZARNEJ DZIURZE. |
|