Złaknieni widoku morza, zmierzamy na południe, pozostawiając za sobą kolejne mosty i tunele, jedyny równiny fragment kraju z winnicami i stolicą państwa – Podgoricą. Przez pewien czas droga wiedzie wzdłuż brzegów a potem wręcz groblą największego jeziora Czarnogóry – Jeziora Szkoderskiego. Ten o ogromny zbiornik to oaza dla tysięcy ptaków i raj dla ornitologów. Tunelem przebijamy się przez pasmo gór zlokalizowane na samym wybrzeżu i docieramy na Rivierę Budvańsko-ulcinijską. Nie kusi nas jednak Budva z jej ekskluzywnymi hotelami, plażą Jaz , na której występowali The Rolling Stones czy Lenny Krawitz. Omijamy też okoliczne wyspy, w tym stanowiący obecnie ekskluzywny zamknięty kompleks hotelowy i niedostępny dla zwykłych zjadaczy chleba św. Stefan. Podobno na wyspie, która jest czarnogórskim st.Michell zwykli się opalać wielcy tego świata. My mijamy kolejne zatłoczone nadmorskie miejscowości, kuszące pokojami do wynajęcia, dmuchanymi jednorożcami i plażowymi pubami.
Dojeżdżamy do Ulcinij, miasta wysuniętego najdalej na południe i graniczącego swymi przedmieściami z Albanią. Przewodniki określały, je jako unikatowe ze względu na swój orientalny charakter. Las minaretów i powiewające przy plażowych sklepikach burkini uświadamiają nam,że mieszkańcy Ulcinj to w większości mułzumanie albańskiego pochodzenia. My mijamy zatłoczone, gwarne centrum i lądujemy na kempingu w południowej części miasta przy plaży Saranda Beach. Ulcinij szczyci się 15 kilometrowym odcinkiem piaszczystych plaż, które stanowią ich przedmiot dumy. Dość zatłoczone, z ciemnym, jakby powulkanicznym piaskiem, zastawione rzędami leżaków na nas nie robią przesadnego wrażenia. W końcu nie raz byliśmy w Dębkach czy Sobieszewie i nic nie może się równać z ich złotym piaskiem. Sam kamping sprawia przyjemne wrażenie. Jego zaletą jest lokalizacja tuż przy samej plaży. Znajdują się na nim drewniane bungalowy do wynajęcia, miejsca dla kamperów i namiotów, węzeł sanitarny z natryskami – wszystko pachnące nowością. Uprzejma recepcjonistka biegle mówi po angielsku. Brak tylko zaplecza kuchennego i jakiś miejsc do siedzenia. Na szczęście 20 m dalej znajduje się plażowa restauracja, gdzie tego wieczora przy szumie fal i miejscowym winie kosztujemy zupy rybnej i grillowanych kalmarów.
Następnego dnia już o ósmej rano upał sięga 30 stopni,więc postanawiamy się schłodzić. Poza tym muszę wypróbować swój strój kąpielowy, który kosmiczną technologią dziewiarską miał nadać mi figurę modelki. Odbicie w kampingowym lustrze coś mi mówi, że jedyne co uszczuplił to stan mojego konta. W każdym razie ja i Luki kąpiemy się z zapałem. Reszta towarzystwa zachowuje rezerwę: dla M. woda jest obrzydliwie ciepła (nie ma jak lodowaty Bałtyk u wybrzeży Skanii ) a Wojo zachowuje nastoletnią rezerwę do wszystkiego, a zwłaszcza do paradowania w szortach przed chichoczącymi Albankami. Po południu, gdy temperatura spada postanawiamy zwiedzić miasto. Droga prowadzi wśród sklepików,jakich pełno uświadczysz w Łebie czy Helu. Przekraczamy most nad kanałem Milena. Kanał ten wybudowano, by osuszyć okoliczne bagna i doprowadzić wodę morską do utworzonych na nich solnisk. Solniska te o powierzchni 1500 ha dostarczały soli do 2013r. Wtedy z powodów ekonomicznych zamknięto je. Ten niezwykły teren to ważny punkt na trasach sezonowych migracji ptaków i raj dla ornitologów. Dla ich potrzeb stworzono ścieżki dydaktyczne. Jednak w tym roku, obiekt był niedostępny dla zwiedzających. Na szczęście sam kanał robi na nas ogromne wrażenie. A to za sprawą rachitycznych domków na palach, zbitych z czego się dało i połączonych z brzegiem ażurowymi pomostami. Mieszkający w nich rybacy łowią ryby na rodzaj kalimerów – ogromnych „podbieraków”, które na na długich drągach opuszczane są do wody i gwałtownie podnoszone z przepływającymi ponad nimi rybami. Całość przywodzi skojarzenia bardziej z rybacką wioską w Laosie czy Wietnamie niż w południowej Europie. Idziemy dalej. W ogrodach dojrzewają granaty i pachną bugenwilie.
Przejrzałe figi fermentują na chodnikach, mlaszcząc pod nogami. Jest sobota i świeżo wyprane dywany i dywaniki suszą się na płotach i balkonkach białych orientalnych domostw i bloków. W licznych myjniach mężczyżni pucują z zapałem i czułością luksusowe samochody. Dbałość o czystość ogranicza się chyba jednak tylko do tych dwóch elementów. W zaułkach jest brudno a przepełnione śmietniki przy tej temperaturze wydzielają odpychającą woń. Ta część miasta nie przypomina kurortu. Skręcamy w boczną ulice, jeszcze gruntową. Po jednej stronie wyrastają jak grzyby po deszczu nowoczesne oślepiające szkłem i marmurem apartamentowce. Po drugiej stronie kolczaste krzaki i śmieci, na drodze budowlane odpadki i potłuczone szkło. I tą drogą idzie smagła czarnooka kilkuletnia dziewczynka. Lekko stawia bose stopy pomiędzy ostrymi odłamkami szkła i gruzu. Rozglądamy się zaniepokojeni. Skąd na tej pustej drodze dziecko. Po chwili dostrzegamy nieopodal dziecięcą spacerówkę i wózek inwalidzki. Na poboczu na starych materacach,kocach i gałganach leży kilkoro dzieci i dwójka dorosłych. Najmłodsze to niemowlę. Wiek dorosłych trudno odgadnąć. Wszyscy są wychudzeni i apatyczni. Wokół walają się kartony po sokach, różne graty. Ujadający kundelek dopada naszych nóg. Odchodzimy z uczuciem, że my turyści jesteśmy tu bardzo nie na miejscu.
Kilka ulic dalej jesteśmy w innym świecie. Gwarne centrum, ciąg zatłoczonych ulic. Sklepiki oferujące najdroższe światowe marki, jak też ich chińskie czy tureckie odpowiedniki. Wystawy jubilerów kapiące złotem i skrzące diamentami. Z pubów dobiega orientalno – dyskotekowa muzyka. Młodzi mężczyźni w kafejkach palą szisze, łakomie zerkając na czarnowłose dziewczyny. Świadome spojrzeń piękności zalotnie kołyszą biodrami zostawiając za sobą pachnące Diorem czy Versace wspomnienie. Spóźnieni plażowicze wracają szurając japonkami i wlokąc dmuchane jednorożce. Mimo nadchodzącego wieczoru miasto nie kładzie się spać. Tu jest tętniącym życiem nadmorskim kurortem. My przeciskamy się jednak w stronę wznoszącego się ponad miastem skalistego cypla. To tu powstała najstarsza cześć Ulcinj – obwarowany kamiennymi murami Stari grad. Swoje złote lata przeżywał w XVII w., kiedy, pojmanych przez grasujących na tych wodach piratów nieszczęśników, wymieniano za okup lub sprzedawano w niewolę. W miejscu obecnego Muzeum, na szczycie wzgórza, znajdował się jeden z większych w regionie targów niewolników, na który trafiali nie tylko pojmani na Adriatyku weneccy czy dubrowniccy kupcy, ale także mieszkańcy czarnego lądu. Najsłynniejszym więźniem ulcinijskich piratów miał być sam Cervantes, który wśród urodziwych mieszkanek, tego zaskakującego miasta miał znaleźć pierwowzór Dulcynei. Obecnie w tym niesławnym miejscu mieści się Muzeum Regionalne, gdzie można np. podziwiać stroje z dawnych epok i zabytki archeologiczne. Na dziedzińcu odbywają się koncerty i przedstawienia teatralne. W kamiennych domach starówki ulokowały się hotele i restauracje. Wypielęgnowane zaułki przypominają Kotor czy Perast. Zachód słońca zastaje nas dachu fortyfikacji i obdarowuje niezapomnianym widokiem na zastygły nieruchomo Adriatyk. Miasto pozostawia nas z mieszanką uczuć, wywołanych dzisiejszymi widokami. Czy taką właśnie „orientalną” różnorodność miał na myśl autor przewodnika?
<