Chociaż mamy świadomość, że nasza czarnogórska włóczęga powoli dobiega końca, w naszych sercach smutek miesza się z radością. Porzuciliśmy gwarne wybrzeże i wracamy do pełnego spokoju i tajemniczego piękna Durmitoru, który skradł nasze serca. Po drodze upieram się, byśmy odwiedzili jeszcze jedno miejsce. Trasą M6 jedziemy z wybrzeża na północ. Mijamy porośnięte spieczoną słońcem roślinnością wzgórza. Krajobraz zdaje się posępny, bezludny i niezbyt gościnny. Pobocze urozmaicają wymalowane sprajem na skałach numery telefonów do pomocy drogowej. Mało to optymistyczne.
Za kolejnym zakrętem zatrzymujemy się na chwilę. W dole rozpościerają się błękitne tafle dwóch jezior: Slansko i Krupacko. Te sztucznie utworzone zbiorniki powstały na potrzeby pobliskiej elektrowni. To też wiadomy znak, że dojeżdżamy do Niksica. Niksic, znany z produkcji bardzo popularnego w Czarnogórze i bardzo pośledniego piwa, był na początku XXw. siedzibą króla Mikołaja I. Dziś po królewskim splendorze pozostało niewiele: pałac królewski w stylu „drętwego” neorenesansu zamieniony obecnie na muzeum monarchy. Jak i w pozostałych miastach tego rejonu, palce w założeniu miasta maczali Rzymianie. Potem miasto przechodziło z rąk do rąk w historycznym ping-pongu. Obecnie jest głównie ośrodkiem przemysłowym. Jak bardzo się chce, można je zwiedzić (choć musu nie ma ) oglądając min. ruiny twierdzy Onogost czy Cerkiew św. Piotra i Pawła. My jednak przemykamy chyłkiem przez usiane hurtowniami i warsztatami samochodowymi przedmieścia i wyjeżdżamy z miasta w kierunku południowo – wschodnim na M18. W Bogetici skręcamy w lewo.
Naszym celem jest Ostrogska Greda, na zboczu której ulokował się unikalny Monastyr Ostrog. Niezwykły pod względem architektonicznym klasztor, stanowi jednocześnie ważny ośrodek w życiu religijnym Bałkanów. Spektakularnie wkomponowany w pionową skalną ścianę klasztor jest najważniejszym miejscem pielgrzymek dla prawosławnych, katolików i mułzumanów. To za sprawą św. Wasyla (Vasilije Jonavovicia), metropolity zahumsko – hercegowinskiego – Świętego Męża, który w skalnej jaskini urządził sobie samotnię. Wiodąc samotnicze i ascetyczne życie wybudował tu w XVII w. niewielki klasztor. Ten mądry i pobożny zakonnik cieszył się wśród wiernych ogromnym szacunkiem i autorytetem. Gdy dokonał żywota, jego ciało złożono w wykutej w skale kaplicy. Do dziś relikwiom przypisuje się cudowne działanie uzdrawiające.
Droga, na którą zjechaliśmy, rzeczywiście wymaga głębokiej wiary zarówno w umiejętności kierowcy, jak i w łaskę Opatrzności ( jeśli macie mniej wiary w sercu wybierzecie dojazd od strony Danilovgradu). Krętymi, mocno eksponowanymi serpentynami trasa doprowadza nas do Dolnego Monastyru. Tu zostawiamy samochód i wraz z innymi pielgrzymami pniemy się pod górę. Droga nadal prowadzi zakosami, ale my szybko trafiamy na kamienną ścieżkę prowadzącą stromo pod górę. Zbudowana z kamieni i kamiennych płyt, a miejscami z kamiennych stopni, ścieżka usłana jest pozostawionym tu przez pielgrzymów obuwiem, dziecięcymi skarpetkami, zdjęciami młodych małżonków. Przez chwilę traktujemy to, jako dowód roztargnienia pielgrzymów, by zaraz zrozumieć, że to rodzaj wotywów, mających zapewnić uzdrowienie czy pomyślność. Po ponad 30 minutach dość forsownej wspinaczki znajdujemy się u bram górnego klasztoru. Z ulgą zaczerpujemy wody z bijącego przy bramie zdroju. M. dopina do króciaków nogawki, a ja zarzucam na włosy szal wzorem innych przybyłych kobiet. Na placu pielgrzymi, widać że wielu z nich spędziło tu noc. Na dziedzińcu znajduje się wejście do pomieszczeń mieszkalnych klasztoru oraz do sklepiku z dewocjonaliami i małej pekary.
Zapalamy świeczki w niewielkiej kapliczce przesiąkniętej miodowym aromatem wosku i dymu. Wieloletnie powłoki sadzy ubarwiły jej ściany na czarno. Ustawiamy się w kolejce do wejścia do najwyżej położonej części sanktuarium – mieszczącej najstarsze ulokowane w utworzonych przez naturę jaskiniach: kaplicę św. Krzyża i kaplicę Wejścia Bogurodzicy do Świątyni. Przez godzinę stoimy w skupionym tłumie. Niektórzy się modlą. Inni na ławkach i murkach zostawiają różańce, krzyżyki i drobne monety, jako ofiarę. Co jakiś czas zakonnik z koszykiem zbiera te datki na pożytek klasztoru, który obecnie tworzy zaledwie 12 zakonników. Nikt tu się nie przepycha, nie rozmawia zbyt głośno. Panuje atmosfera rzeczywistego skupienia, tak rzadka w „modnych” polskich sanktuariach. Chorzy, starcy i kobiety w ciąży czy rodziny z maleńkimi dziećmi wpuszczane są pierwsze. My cierpliwie czekamy. W skupieniu wchodzimy w górę. Prawosławni całują kamienne ościerza. Gęsiego przemierzamy zdobione pięknymi mozaikami korytarze i klatkę schodową. By wejść do pierwszej kaplicy musimy mocno ukorzyć się przed Bogiem i schylić w pół, tak niskie są drzwi osadzone w skale. Jej chropowate ściany pokrywają XVII freski spatynowane dymem tysiąca palonych tu przez stulecia świec. Pomieszczenie jest niskie i maleńkie, chyba pozbawione okien. W rogu siedzi Otiec ( nie wiem czy słowo Batiuszka jest tu właściwe), wierni całują go w rękę. Chłopcy lekko zdezorientowani kreślą znak krzyża w powietrzu. „Inostrancy” uśmiecha się wyrozumiale duchowny i błogosławi nas jak innych. Potok wiernych, sprawnie sterowany przez zakonników płynie dalej, a my z nim. W kaplicy św. Krzyża również uwagę przykuwają naskalne malowidła i ikony, ale i tu nie ma miejsca na kontemplację, przecież tak wielu pątników chce wejść tu choć na chwilę. Jeszcze parę stopni i znajdujemy się na tarasie.
Z jednej strony przytulony do skały ozdobionej barwnymi mozaikami, w tym tej przedstawiającej śmierć św. Wasilija, z drugiej otwarty na góry i dolinę u ich stóp. Widok zapiera dech w piersiach. W dole bieleje maleńki Dolny Monastyr. Dopiero z tej perspektywy widać, jak wysoko zawędrował św. Wasyl w poszukiwaniu Boga. Droga z powrotem mija w okamgnieniu. Mijamy pielgrzymów pokonujących na kolanach kamienną ścieżkę. Jak wielkie winy chcą w ten sposób odkupić i jak wielka jest ich wiara,że nie czują bólu i zmęczenia? Nie wiemy. Może wrócą uleczeni, a może ich modlitwy zanoszone na zboczu skały, lepiej zostaną usłyszane tam w Górze. I my jakoś bardziej cisi i pogodniejsi w duchu ruszamy dalej.